piątek, 28 marca 2014

"Marietta"

„Marietta”

Całe życie czułam się jak nieudacznica. Bez ambicji, perspektyw na przyszłość. W większości swoją niską samoocenę wyniosłam z domu. Tam zawsze byłam nieodpowiednio traktowana. Moi rodzice byli zbyt zacofani, aby wiedzieć jak należy wychowywać dziecko w XXI wieku.
Właściwie całe życie wychowywałam się sama, wśród chaosu panującego w domu. Między wrzaskami, a napiętą ciszą. W swojej samotni… Nie było możliwości, abym sobie jakoś lepiej poradziła w życiu. Nie wyszłam z domu jako samodzielna, dorosła kobieta potrafiąca zapewnić sobie stabilną przyszłość. Normalne, przeciętne życie…
Ja z tego domu uciekłam, żeby dopiero się tego wszystkiego nauczyć. Byłam przerażona, zagubiona i całkowicie zdana na siebie. Jak małe dziecko, które zgubiło się w wielkim mieście. Jak miałam sobie poradzić? Podczas, gdy bałam się zrobić choć jeden krok do przodu. Życie czasami jednak nie pozostawia nam wyboru. Mamy jedną drogę i albo zostaniemy w miejscu czekając na cud, który prawdopodobnie nie nadejdzie nigdy, albo ruszymy przed siebie nie wiedząc co nas czeka.      Stwierdziłam, że przecież i tak już gorzej być nie może. Co za różnica, czy umrę tutaj, czy kilkaset kilometrów dalej…? Do tej decyzji pchnęło mnie coś jeszcze. Jedna rzecz.
Nazywam się Marietta Bednarz i przez prawie całe swoje życie tkwiłam w miejscu czekając na cud… A okazało się, że trzeba ruszyć się z miejsca, żeby ten cud się stał.

15 stycznia 2014r.
Berlin, Niemcy

I
Dwadzieścia jeden lat żyję na tym popapranym świecie i nigdy bym nawet przez sekundę nie pomyślała, że uda mi się przetrwać choć jeden dzień samej, w obcym mieście, a co dopiero kraju. Do tego moja żałosna znajomość języków obcych. Przecież to wszystko było nierealne. Nie miało prawa się wydarzyć. Ale działo się! Byłam tam. Przetrwałam w Berlinie całe dwa tygodnie. I wciąż trwam.
Mimo że moja samoocena sięgała poziomu dna, zawsze gdzieś w głębi siebie czułam, że mam jakieś wartości. Do czasu, aż nie trafiłam do tego miejsca. Berlin nie był spełnieniem moich marzeń… Marzeń… A czy ja jeszcze w ogóle miałam jakieś marzenia? Czy ja miałam w sobie… Cokolwiek?
Chcąc przeżyć musiałam wyrzec się właściwie tego, kim naprawdę byłam. Przełamać wszystkie ograniczające mnie bariery. Robić rzeczy, o których przed miesiącem nawet bym nie pomyślała, że byłabym w stanie kiedykolwiek je zrobić. I nie rozumiałam siebie za bardzo. Nie rozumiałam co w ogóle jeszcze trzyma mnie przy życiu. Skąd miałam siłę woli? Bo przecież gdyby nie ona przestałabym walczyć. Odeszłabym wraz ze swoimi wartościami, z których i tak nigdy nie miałam żadnego pożytku… Ale wciąż byłam.
Istniałam. I doczekałam tego dnia. Tak, to był ten dzień, w którym w końcu zdarzył się cud, oczekiwany przeze mnie całe moje życie.
Odór alkoholu, smród potu zmieszanego z wodą kolońską i dymem papierosów. Pamiętam, jakby to było dziś. Obleśny, gruby facet około czterdziestu paru lat. A wydawał się porządny, bo przecież miał na sobie super elegancki garnitur! Zawsze byłam naiwna… I wierzyłam, że ludzie są dobrzy.
Wszystko się zmieniło kiedy niefortunnie wylałam na niego cztery kufle z piwem. Niosłam je do pokoju dla specjalnych gości. Byłam przekonana, że korytarz o tej porze jest pusty, wszyscy siedzieli w pokojach, albo w barze na dole, a przynajmniej powinni. Spieszyłam się, a on wyrósł jak spod ziemi…
Nazwałabym go moim koszmarem, ale chyba to nie byłoby do końca uczciwe z mojej strony zważywszy na to, co się potem stało i jak to odmieniło moje życie.
Nie zdążyłam go nawet przeprosić, jak gwałtownie przyparł mnie do ściany cały czerwony ze złości. Uderzył mnie odór jak od największego pijaka. Od razu wybełkotał całą wiązankę przekleństw, których wtedy jeszcze nie do końca byłam w stanie zrozumieć.
- Przepraszam! Naprawdę nie chciałam, proszę mi wybaczyć…
Oczywiście musiałam go przeprosić. Jakby było trzeba błagałabym go na kolanach o przebaczenie. Nie mogłam sobie pozwolić na utratę tej pracy, a wiedziałam, że mój szef z nikim się nie cacka. Wystarczyłoby jedno słowo tego faceta i wyleciałabym na zbity pysk.
- Pieprzona suka – zaklął ponownie. Nie odsunął się ode mnie nawet na milimetr. Jego wielki brzuch wciąż napierał na moje wątłe ciało. Serce waliło mi jak oszalałe. Byłam przerażona, nie wiedziałam czego mam się po nim teraz spodziewać. Był pijany i wściekły.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam… Zapłacę panu za pralnię – kontynuowałam swoje błagania wciąż starając się załagodzić sytuację. Trochę zajmowało mi wypowiedzenie odpowiednich słów zważywszy na moje braki w niemieckim. To był dla mnie podwójny stres.
- Zapłacisz? Oczywiście, że zapłacisz! – zawołał podniośle, a jego wielka ręka wylądowała na moim pośladku. Do tego akurat zdążyłam już przywyknąć, choć wciąż mnie to obrzydzało. – Wejdziesz teraz do tego pokoiku, zdejmiesz grzecznie majteczki i rozłożysz nóżki – nachylił się w kierunku mojego ucha. Nie wiem po co, skoro i tak nawet nie przyciszył swojego głosu… Mimo wszystko nie sądziłam, że ta sytuacja rozwinie się w ten sposób. Chciałam w tym momencie rozpłynąć się w powietrzu, zniknąć.
To było jednak niemożliwe, a wszystkie myśli w mojej głowie mówiły mi, że i tak trafię do tego pokoju. To życie, które znowu stawiało przede mną tylko jedną drogę… Bez wyboru. – Jasne? – jego głos, a właściwie łapsko ściskające mocniej mój pośladek wyrwało mnie z chwilowego otępienia.
Odwróciłam głowę w bok chcąc złapać trochę świeższego powietrza, bo to którym oddychałam od kilku minut było przesiąknięte jego smrodem.
Wtedy Cię zobaczyłam.
Stałeś zaledwie kilka kroków od nas, a Twoje oczy w skupieniu lustrowały mojego oprawcę, aby potem przenieść się na mnie. Spuściłam wzrok. Było mi wstyd. Czułam się winna. Jakbym to ja była przyczyną powstania tej chorej sytuacji…
Wtedy na korytarzu rozbrzmiał Twój głos.
- Mam nieco inną propozycję…
Moje źrenice znacznie się powiększyły, a serce biło jeszcze mocniej choć nie wiem, czy to w ogóle było możliwe…? Pijany mężczyzna odsunął się ode mnie odwracając w Twoim kierunku podczas, gdy Ty zdążyłeś już podejść bliżej.
Patrzyłam na was z przerażeniem.
- A ty to kto? Wybacz, ale nie interesują mnie chłopcy – zakpił chwiejąc się przy tym lekko.
Ty uśmiechnąłeś się ironicznie. Spojrzałeś na chwilę na mnie. Milczałam wciąż zszokowana wpatrując się w Ciebie. I nagle Twoja pięść powaliła pijaka na podłogę. Automatycznie odskoczyłam przestraszona niemal wchodząc w ścianę.
- Co robisz!? – z moich ust niekontrolowanie wydobył się okrzyk. Szybko zanalizowałam sytuację zdając sobie sprawę jak wielkie kłopoty mnie teraz czekają. I to przez Ciebie. Pieprzony Supermanie. Tak właśnie Cię nazwałam w swoich myślach. Pieprzony Superman. Czy tak powinno się określać swojego wybawcę?
- Zniszczę cię! – nagle dotarł do mnie bełkot z podłogi należący do pijanego mężczyzny. Mówił do mnie, byłam tego pewna. – Zniszczę was oboje! – kontynuował swoje groźby i wtedy Ty ponownie chciałeś rzucić się na niego z pięściami. Tym razem jednak zareagowałam.
- Przestań! Co ty wyprawiasz… Będę miała przez ciebie kłopoty! – stanęłam przed Tobą zdenerwowana i jednocześnie przerażona. Patrzyłeś na mnie niewzruszony. Miałeś w oczach coś dziwnego. Przez to także mnie przerażałeś.
- Chciałaś z nim iść? – zapytałeś, a właściwie warknąłeś na mnie niczym rozwścieczony pies. Nie odpowiedziałam Ci. Nie miałam odwagi powiedzieć tego na głos. – Pójdziesz ze mną – rzekłeś wówczas. I to nie była prośba, nie było to pytanie… To był po prostu nakaz. Nie czekałeś też na moją odpowiedź. Po prostu ruszyłeś z miejsca. A ja? Zagubiona, z mętlikiem w głowie, drżąca z przerażania… Poszłam za Tobą.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to Ty jesteś moim cudem.

II
Jeszcze tego samego dnia znalazłam się w Twoim mieszkaniu. Nigdy jeszcze nie byłam w tak dużym mieszkaniu… To coś, jak wyjęte z filmu, czy mojej wyobraźni. Wtedy już wiedziałam, że musisz być kimś wielkim.
Nie odzywałeś się całą drogę. Ja także milczałam. Byłam chyba sparaliżowana strachem. Strachem przed nieznanym.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam Cię, gdy już odważyłam się wydobyć z siebie głos. Staliśmy w Twoim przedpokoju.
- Słyszałaś co mówił? – odpowiedziałeś pytaniem spoglądając na mnie, a ja potwierdziłam kiwając głową. – Rozumiałaś to? – drążyłeś jakbyś sam już tego nie rozumiał.
- Tak. Rozumiem. Wejdź do pokoju, zdejmij majtki, rozłóż nogi – rzekłam powtarzając po kolei wymienione przez pijaka czynności jakby były to jakieś punkty wyjęte z planu dnia.
- Chciałaś z nim iść? – ponownie tego wieczoru zadałeś mi to pytanie, a ja tym razem postanowiłam Ci odpowiedzieć.
- Czasami życie nie pozostawia nam wyboru.
- Przestań pieprzyć – fuknąłeś na mnie i wtedy po raz pierwszy Cię nie zrozumiałam.
- Musisz mówić wolniej i wyraźniej – stwierdziłam przyglądając Ci się z zaciekawieniem, a Ty wydałeś się być zdumiony. Twoje brązowe oczy błyszczały w półmroku.
- Zawsze jest wybór – powiedziałeś nagle. Już spokojniej, ale wciąż sucho i stanowczo.
- Nie zawsze… - próbowałam zaprzeczyć, lecz okazało się, że wcale nie przyjmujesz tej wersji do wiadomości.
- Zawsze – przerwałeś mi. – Udowodnię ci, że jest.
W Twoich słowach wyczułam dużo pewności siebie. Przekonania, że to właśnie Ty masz rację. Podchodziłam do tego raczej z dystansem. Moje doświadczenia bowiem mówiły mi coś zupełnie innego… Ty byłeś trochę jak wyjęty z mojej wyobraźni. Wierzący w coś naiwnie, jak niegdyś ja.
- Straciłam przez ciebie pracę – wytknęłam Ci po chwili milczenia, a Ty znowu patrzyłeś na mnie jakbym spadła z księżyca.
- Wolałaś się z nim pieprzyć?
Dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, co znaczy słowo „pieprzyć”, a Ty lubisz używać go nagminnie. Nie rozumiałam jeszcze wielu słów, które do mnie mówiłeś. Nie wszystkie udawało mi się dobrze wydedukować.
- To twoja praca?
- Teraz nie zostało mi nic.
Chciałam Ci uświadomić w jakiej sytuacji się znalazłam, ale Ty się tym w ogóle nie przejąłeś. Już dawno miałeś obmyślony swój plan, prawda?
- Zostaniesz tutaj – oświadczyłeś co najmniej jakby to było oczywiste.
- Dlaczego? Nie znam cię – przypomniałam Ci o drobnym szczególe, który chyba mimo wszystko miał jakieś znaczenie. Byliśmy dla siebie obcymi ludźmi.
- Więc dlaczego tu ze mną przyszłaś?
- Bo i tak już wszystko straciłam.
- Nie wszystko – bąknąłeś wyraźnie już poirytowany. Chyba nie działałam na Ciebie kojąco. Bardziej jak płachta na byka…?
- Dlaczego?
- Musisz zadawać tyle pytań?
- Taka jestem – stwierdziłam nie mając w zanadrzu lepszej odpowiedzi. Uśmiechnąłeś się lekko. Zauważyłam to. To był piękny uśmiech.
- Będziesz miała swój pokój. Możesz robić sobie co chcesz. Wystarczy, że nie będziesz ruszała moich rzeczy i zaglądała w jedno miejsce…
- Musisz mówić wolniej – powtórzyłam Ci po raz kolejny. Nie byłam pewna, czy masz świadomość tego, że nie jestem Niemką. Sprawiałeś wrażenie, jakbym musiała znać Twój ojczysty język perfekcyjnie. Ale przecież tak nie było. Słyszałeś to po tym jak bardzo go kaleczyłam.
- Skąd jesteś?
Chyba zaczęliśmy czynić jakieś postępy skoro wykazałeś minimalne zainteresowanie moim pochodzeniem.
- Z Polski – odparłam krótko. – Nie znam najlepiej języka. To chyba słychać – dodałam zdając sobie sprawę jak bardzo muszą go już boleć uszy.
- Okej. Więc dam ci pokój – zaczął ponownie, tym razem wolniej, a przy tym bardzo wyraźnie.
- Mam niewiele oszczędności, to mi nie wystarczy na pokrycie kosztów…
- Jakich kosztów? Nie chcę od ciebie niczego – wtrąciłeś znowu się na mnie irytując.
- Dlaczego?
Przestałeś już pewnie liczyć, który raz słyszysz z moich ust to słowo. Ale ja musiałam pytać. Musiałam wiedzieć. Próbowałam Cię jakoś zrozumieć. Twoje postępowanie nie było czymś naturalnym. Było dziwne, podejrzane… A ja Cię nie znałam. Czy to takie dziwne, że chciałam czegoś się dowiedzieć? Czegokolwiek?
Westchnąłeś ciężko, ale odpowiedziałeś.
- Powiedzmy, że to rekompensata za to, że przeze mnie nie masz dokąd wracać.
Nie miałam lepszego wyjścia. Nie miałam niczego. Byłabym głupia nie zgadzając się. A byłam głupia przez większość życia i nie chciałam już więcej marnować swoich szans. Wiedziałam, że drugi taki cud może się nie zdarzyć. Mogę go nie doczekać. Więc brałam to, co dał mi los. Po raz kolejny.

Ruszyłam z Tobą w drogę.


Luty, marzec, kwiecień 2014r.
Berlin, Niemcy
I
Mieszkanie z Tobą wydawało się, jak spełnieniem snów, których nigdy nie miałam. Niczego ode mnie nie oczekiwałeś, mówiłeś prawdę. Pozwoliłeś mi po prostu istnieć i korzystać z wszystkich Twoich dóbr za nic. Miałam przez to okropne wyrzuty sumienia, dlatego starałam się chociaż wynagrodzić Ci Twoją łaskę, sprzątaniem, czy gotowaniem. Nic nie mówiłeś. W ogóle byłeś mało rozmowny… A często, jak już udało mi się z Tobą porozmawiać, byłeś tajemniczy, zamknięty w sobie. Niewiele o Tobie wiedziałam. Nie chciałeś dać się poznać. Byłeś jedną wielką zagadką, którą próbowałam jakoś rozwikłać. A Ty mi tego nie ułatwiałeś.
Dlatego na początku wiedziałam o Tobie naprawdę niewiele. Znałam zaledwie Twoje imię, wiedziałam, że lubisz makaron i zwierzęta, a w szczególności psy. Zauważyłam też gitarę w Twoim pokoju, więc pewnie grałeś. Być może jesteś muzykiem? Często gdzieś wychodzisz, znikasz… Nigdy nic mi nie mówisz. Trochę mnie to przygnębia. Chciałabym wiedzieć o Tobie coś więcej… Choć Ty o mnie wiesz jeszcze mniej.
- Powinno ci się to przydać – rzekłeś pewnego dnia podając mi dość grubą książkę. Zdziwiłam się, że dajesz mi prezent. – Mam nadzieję, że jak to przestudiujesz zaczniemy się lepiej dogadywać. Przede wszystkim rozumieć… - dodałeś, a ja przeczytałam napis na okładce, który mówił mi, że książka zawierała rozmówki polsko-niemieckie i wiele innych przydatnych rzeczy do życia w Niemczech.
- Dziękuję, to mi na pewno pomoże – uśmiechnęłam się do Ciebie. To była dla mnie kolejna szansa. Mogłam zacząć się uczyć, zająć czymś swój czas i jednocześnie dzięki temu mieć większą szansę na znalezienie w końcu jakiejś lepszej pracy. Chciałam się usamodzielnić. Bo choć mieszkało mi się z Tobą cudownie, nie czułam się najlepiej jako taki „pasożyt”.
Tak więc zaczęłam udoskonalać swój język. Nawet zaczęło mi się to podobać. Sprawiało mi frajdę poznawanie nowych słów. Ćwiczyłam także wymowę i swój akcent. Oczywiście nie do przesady. Wciąż pamiętałam, że jestem Polką. Czasami, gdy widziałam, że nie jesteś niczym zajętym starałam się Ciebie zagadywać. Chwalić Ci się tym, co już umiem. Wydawałeś się być zadowolony. Uśmiechałeś się zawsze do mnie. Chyba mnie polubiłeś… Może nawet tak, jak ja Ciebie?
- I jak tam mała? – zagadnąłeś pewnego razu, gdy wróciłeś z zakupów. Postawiłeś reklamówki wypełnione produktami na stole spoglądając na mnie z uśmiechem.
- Mała to jest twoja pała – odparłam bez namysłu, za co w sumie po chwili zrobiło mi się wstyd. Nigdy nie byłam raczej wulgarną osobą. A już na pewno nie rzucałam takimi tekstami. Nie wiem co mnie tym razem podkusiło. Może to, że ostatnio przestudiowałam niemieckie wulgaryzmy i chciałam je także wypróbować?
- Hej, myślałem, że w tej książce nie ma takich rzeczy – zawołałeś zaskoczony.
Na szczęście się nie obraziłeś, ani nie zdenerwowałeś. Uznałeś to za żart, czyli właśnie tak, jak chciałam. Poczułam ulgę i od razu poprawił mi się nastrój. Twój zresztą chyba też był lepszy.
- Są! – uświadomiłam Ci z szerokim uśmiechem. – Chyba też muszę je poćwiczyć prawda? Znam już wszystkie odmiany twojego ulubionego słowa. Pieprzyć, pieprzona, pieprzony, pieprzone – wyrecytowałam Ci wielce z siebie zadowolona. Kto by pomyślał, że coś takiego może być powodem do dumy? Ale warto było. Choćby dla Twojego śmiechu. Bo chyba pierwszy raz usłyszałam, jak słodko potrafisz się śmiać.

II

Nasze relacje nie zawsze były kolorowe. Czasami zdarzało Ci się nie mieć humoru i złościć na mnie choć tak naprawdę nie robiłam nic złego… Zawsze starałam się być dla Ciebie miła. Myślę, że zasługiwałeś na to, za to co dla mnie zrobiłeś. Nigdy nie wchodziłam Ci w drogę. Po prostu nie łamałam Twoich zasad. Tak jak chciałeś nie ruszałam Twoich rzeczy, ani nie wchodziłam do jednego z pokoi. Pomimo tego, że ten pokój bardzo mnie nurtował! I wydawało mi się dziwne, że nie pozwalasz mi do niego wchodzić, a zawsze zostawiasz uchylone drzwi. Jakbyś specjalnie chciał mnie skusić, może sprawdzić, czy można mi ufać. Ty jednak nie byłeś wcale przebiegłą bestią. Bardzo szybko zorientowałam się, że zostawiasz uchylone drzwi dla jednego z psów. Każdego wieczora najmłodszy z Twoich pupili wchodził do tego pokoju i wychodził dopiero rankiem. Prawdopodobnie po prostu tam sypiał.
Miałam trochę wrażenie, że nie do końca radzisz sobie ze swoim życiem. Mimo uśmiechu, który często mi posłałeś, żartów jakimi mnie rozbawiałeś, naszych luźnych rozmów… Widziałam w Tobie dużo smutku i przygnębienia. Bałam się jednak o to pytać. Nie chciałam przekroczyć pewnych granic. Narażać się Tobie. Próbowałam uszanować, że nie chcesz, abyśmy się lepiej poznali. To jednak było nieuniknione. Mieszkaliśmy razem już sporo czasu, wcześniej czy później musiało coś pęc. Coś się zmienić. Wystarczył jeden dzień, kiedy przypadkiem weszłam do łazienki. Nie zamknąłeś drzwi… Z pewnością się mnie nie spodziewałeś. Ja też nie spodziewałam się zobaczyć Ciebie. Ani Ciebie, ani białego proszku rozsypanego na pralce. I nie był to proszek do prania.
- Dlaczego to robisz? – zapytałam czując się wręcz rozczarowana. Sama nie wiem dlaczego, zabolało mnie to. Może chciałam, żebyś był naprawdę idealny?
- To nie twoja sprawa, wyjdź stąd – rzuciłeś w moim kierunku spoglądając przy tym na mnie, jakbym była Twoim największym wrogiem. To zabolało jeszcze mocniej. – Wynoś się – powtórzyłeś nie zważając na swoje słowa. Nie do końca rozumiałam teraz, czy mam wyjść z tego pomieszczenia, czy całkowicie zniknąć z Twojego życia.
Tak jak chciałeś, zostawiłam Cię samego. Poszłam do salonu nie wiedząc co ze sobą począć, ani co myśleć. Przestraszyłeś mnie. Nagle okazałeś się być dla mnie taki szorstki i niemiły. Obawiałam się, że teraz wyrzucisz mnie na ulicę. A przecież wciąż nie miałam pracy. Co by się ze mną stało?
Ty jednak tego nie zrobiłeś. Nie minęło zbyt wiele czasu, jak również wyszedłeś z łazienki dołączając do mnie.
- Przepraszam, niepotrzebnie się tak zdenerwowałem.
Nie sądziłam, że usłyszę od Ciebie takie słowa. Ale przyniosły mi one wielką ulgę. Jakiś ciężar spadł mi z serca, które zamarło przed momentem na parę sekund. Przywróciłeś znowu jego bicie. Spojrzałam na Ciebie i już wiedziałam, że nie muszę się bać. Nie skrzywdziłbyś mnie…
- Nie powinieneś tego robić – powiedziałam cicho.
- Nie powinnaś się tym interesować. Dlaczego musisz ciągle o wszystko pytać?
- Bo chcę cię poznać – szepnęłam, bo głos jakby nagle odmówił mi posłuszeństwa. Czułam się dziwnie. Tak bardzo mi zależało… I właśnie zdałam sobie z tego sprawę.
- Nie chcesz… To mogłoby wszystko zmienić.
- Czasem zmiany są dobre.
- Nie mogę powiedzieć ci czegoś, czego sam nie jestem w stanie sobie wybaczyć – wyznałeś, a ja zrozumiałam, że nie tylko mnie życie skopało po dupie. Skrywałeś w sobie jakąś bolesną tajemnicę, dlatego byłeś taki, a nie inny. Chociaż nie powiedziałeś mi dużo, ja zrozumiałam bardzo wiele.
- Dlaczego… - zawahałam się przez chwilę. Wiedziałeś, że to nie jest koniec mojego pytania bo uniosłeś na mnie swoje spojrzenie oczekując, że będę mówiła dalej. – Dlaczego nie mogę tam wejść, a twój pies robi to codziennie?
- On tęskni – odparłeś spoglądając jednocześnie w kierunku drzwi pokoju, który miałam na myśli. – Za swoim panem.
Wtedy po raz pierwszy w życiu zauważyłam w Twoich oczach łzy. Po raz pierwszy w życiu zauważyłam łzy u jakiegokolwiek mężczyzny. Miałam ochotę Cię przytulić, ale bałam się zbliżyć.
Nie musiałam już o nic pytać, nawet nie chciałam. Ale Ty sam zdecydowałeś się przede mną otworzyć. Może potrzebowałeś w końcu to wszystko z siebie wyrzucić? Może zaufałeś mi wystarczająco, aby opowiedzieć te historię. To był przełomowy krok w naszej znajomości. I tym razem to Ty byłeś tą osobą z naszej dwójki, która ruszyła do przodu. Dokonałeś wyboru.
A historia o Twoim bracie, który zginął w wypadku z Twojej winy na zawsze już zostanie w mojej pamięci. Tyle, że ja nie będę tą osobą, która będzie Cię obwiniała. Ja będę tą, która będzie Cię broniła.

Maj, czerwiec, lipiec 2014r.
Berlin, Niemcy
I

Cały czas pamiętałam Twoje słowa. Byłeś w końcu wtedy taki przekonany, pewny siebie mówiąc mi, że zawsze jest wybór. Obiecałeś, że mi to udowodnisz. Powoli Ci się to udawało. Naprawdę zaczynałam w to wierzyć… Pamiętam, jak pewnego dnia po prostu rzuciłeś się na mnie wykorzystując sytuację. Wylądowałam na szczęście na miękkim łóżku, zapewne dobrze to obmyśliłeś. Chyba nie chciałeś, aby coś mi się stało.
Nie wiedziałam co się dzieje. Nigdy przecież się tak nie zachowywałeś. W pierwszej chwili sądziłam, że zerwiesz ze mnie ciuchy i po prostu mnie zgwałcisz…? Wbrew pozorom to nie był najczarniejszy ze scenariuszy.
Ja zaś leżałam pod Tobą sparaliżowana podczas, gdy Ty przyciskałeś moje nadgarstki do pościeli wpatrując się w moją twarz, jakbyś oczekiwał, że coś zrobię. Ale co miałam zrobić?
- Broń się – odezwałeś się nagle. Zabrzmiało to z Twoich ust, jak coś oczywistego. Powinnam przecież od razu zareagować. Od razu zacząć się szarpać, robić cokolwiek, a nie leżeć bezwładnie i czekać… Czekać na cud… - Przecież masz wybór. Możesz nic nie robić, albo walczyć.
- Nie mam z tobą szans – stwierdziłam w końcu zdając sobie sprawę, że jest dużo silniejszy ode mnie.
- Skąd wiesz? Nawet nie spróbowałaś.
- A jeśli nie chcę z tobą walczyć? – zapytałam niepewnie, a mój głos lekko zadrżał.
- Dlaczego?
- Tak na mnie działasz – wyznałam szeptem. Dziwne uczucie zdać sobie sprawę, że taka sytuacja mi odpowiada. Podnieca. Wiedziałam, że to wszystko nie jest na serio. Chciałeś mnie tylko czegoś nauczyć. Chyba jednak nie jestem zbyt dobrą uczennicą… Bo podkochuję się w swoim nauczycielu. A to nie sprzyja żadnej nauce…
Kiedy mieszka ze sobą dwoje młodych, samotnych ludzi niewiele trzeba, aby coś między nimi zaiskrzyło. W swoim życiu nie miałam zbyt wiele okazji, aby nazbierać jakichś doświadczeń w relacjach damsko-męskich. Moja niska samoocena także temu nie sprzyjała. Przy Tobie jednak czułam się dobrze. Po pewnym czasie po prostu zacząłeś mnie uskrzydlać. Nie wiem, jak to robiłeś. Ale zaczęłam chcieć Ci się podobać. To w sumie nic dziwnego, prawda? Każda kobieta chciałaby być piękna i doceniana przez mężczyzn. Mi jednak póki co zależało wyłącznie na Twojej opinii. To dla Ciebie się starałam wyglądać chociaż trochę lepiej niż kiedyś.
Po tym jak się przede mną otworzyłeś, zbliżyliśmy się do siebie, poczułam, że już nie ma między nami żadnych granic. Zniknęła nawet bariera językowa. Oczywiście wciąż miałam pewne braki, ale mój postęp był ogromny i też to widziałeś. Pomogłeś mi też znaleźć w  końcu jakąś pracę… Robiłeś dla mnie tak wiele. Naprawdę byłeś idealny… Jak mogłabym przejść obok takiego mężczyzny obojętnie?
Nie musiałam jednak zbyt wiele robić. Nawet jakbym musiała, to przecież nie miałam pojęcia jak! Ku mojej radości, Ty sam zacząłeś wykazywać większe zainteresowanie moją osobą. Dlatego mi wystarczyło, że trochę ładniej się ubrałam, trochę inaczej pomalowałam, czy ułożyłam włosy. Lubiłeś prawić mi komplementy. Oczywiście zawsze zauważałeś nawet najmniejsze zmiany w moim wyglądzie. To tylko jeszcze bardziej mnie uskrzydlało. Miałam nadzieję na coś więcej choć wydawało mi się to idiotyczne. Ta nadzieja jednak cały czas we mnie tkwiła… Lecz mimo to byłam zszokowana, gdy po raz pierwszy mnie pocałowałeś. Marzyłam o tym w głębi od bardzo dawna, ale chyba nie spodziewałam się, że naprawdę mogłoby to kiedykolwiek nastąpić.
Twoje miękkie wargi stykające się z moimi. Pierwszy ich kontakt niczym muśnięcie motyla… I to mrowienie gdzieś na dole w brzuchu za każdym razem, gdy byłeś blisko. Pokochałam to wszystko natychmiast. I pragnęłam już tylko więcej. Spijałam z Twoich ust wszystkie uczucia jakimi mnie darzyłeś. Tyle szczęścia na raz, nie mogłam w to uwierzyć.
Byłeś pierwszym, prawdziwym mężczyzną w moim życiu. A już chciałam, żeby nikogo więcej poza Tobą nigdy nie było. Pragnęłam tylko Ciebie.
Nasza pierwsza wspólna noc była dla mnie kolejnym przełomem. Miałam tyle wątpliwości, tyle obaw. Ale tak bardzo tego chciałam, że to było w stanie przysłonić wszystkie moje myśli. Czułam się przy Tobie bezpiecznie, wiedziałam, że nie chcesz mnie zranić. Potrzebowałeś czułości tak samo mocno, jak ja. Obydwoje nawzajem mogliśmy ją sobie dać.
Twoje usta pieszczące moje nagie ciało. Dłonie, które badały je z takim wyczuciem, jakbyś dotykał swojego największego skarbu. Na pewno wiedziałeś, że jesteś moim pierwszym kochankiem. Czułam to w każdym Twoim ruchu. I nie musiałam się bać. To był najpiękniejszy pierwszy raz, jaki mógłby mi się przytrafić. Nawet sobie go tak nie wyobrażałam. Chyba naprawdę coś w tym jest, że trzeba do tego dojrzeć… Ja dojrzałam i nie musiałam niczego żałować. Oddałam Ci się cała z pełną świadomością.
Mimo to potem i tak nawiedził mnie strach. Bo nie wiedziałam, co będzie dalej… Nigdy nie rozmawialiśmy o tym co nas łączy. Pocałunki, czy przytulanie tego nie wymagało. Wspólne uniesienia w łóżku były jednak czymś więcej. Czymś ważniejszym. Przynajmniej dla mnie… A dla Ciebie?
Po tym, jak się kochaliśmy pierwszy raz, nie mogłam spać. Leżałam całą noc obok Ciebie i spoglądałam na Twoją spokojną, niczego nieświadomą twarz. Oddychałeś cichutko, a Twoja klatka piersiowa unosiła się równomiernie. Wyglądałeś, jak młody bóg. Idealny i tylko mój. Chciałam, żebyś był mój. Wciąż miałam wątpliwości… Bałam się tego, co będzie rano. Gdy już emocje opadną, gdy już cała rozkosz nocy minie. Czy nadal będziesz mnie chciał? Czy to będzie dla Ciebie cokolwiek znaczyło? Czy jeszcze kiedyś dotkniesz mojego ciała? Obdarzysz pocałunkiem? Czy znikniesz, jak najpiękniejszy sen…
- Długo już nie śpisz? – zapytałeś mnie zaraz po przebudzeniu. Obejmowałeś mnie swoim silnym ramieniem tuląc się do mojego nagiego ciała. Trwałam wciąż w Twych objęciach pomimo że już się obudziłeś. Czy to znaczy, że to wszystko się jeszcze nie skończyło? Nadal śnię, czy postanowiłeś urzeczywistnić ten sen?
- Niedługo – odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą. Nie chciałam Cię przerażać, że nie mogłam zasnąć całą noc myśląc ciągle o Tobie, o nas… O tym co się wydarzyło. Uniosłeś głowę spoglądając na mnie z uśmiechem i wtedy rozwiałeś moje wszelkie wątpliwości. Zbliżyłeś się do mnie i obdarzyłeś namiętnym pocałunkiem. Pocałunkiem, który był odpowiedzią na każde moje pytanie.

II

Nasze życie właściwie niewiele się zmieniło. Może jedynie o tyle, że spędzaliśmy ze sobą coraz więcej upojnych nocy. Pokazywałeś mi zupełnie nowy świat. Uczyłam się od Ciebie wszystkiego z największą przyjemnością. Chyba obydwoje byliśmy szczęśliwi. Ty dawałeś szczęście mi, a ja Tobie. Wzajemnie odmienialiśmy swoje życie. Dla Ciebie jednak okazało się to trochę za mało… Choć było Ci ze mną dobrze i potrafiłeś powtarzać mi to każdego dnia… Przyszedłeś wtedy do mnie oznajmiając mi, że wyjeżdżasz. I nie brzmiało to, jakbyś miał jakiekolwiek wątpliwości. Po prostu mi to zakomunikowałeś, a ja poczułam, jak mój cały świat, który dopiero co sobie poukładałam, wali się na nowo.
W Berlinie, dzięki Tobie udało mi się zacząć życie na nowo. Nauczyłam się być samodzielną, dojrzałą kobietą. Ty mnie tego nauczyłeś. Ale zrozumiałam, że bez Ciebie to wszystko traciło sens. Uzależniłam się. Pokochałam Cię. Może to był błąd? Może nie powinnam Cię kochać. Ale czy można zapanować nad uczuciami? To się stało samo, nawet nie wiedziałam kiedy. Nagle tyle zaczęło nas łączyć, tak bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Nagle okazaliśmy się dawać sobie tyle szczęścia ile nikt inny by nam go nigdy nie dał.
- Zrozum mnie… Muszę stąd wyjechać. Bardzo mi pomogłaś się podnieść po tym co przeszedłem, ale potrzebuję zmiany miejsca – powiedziałeś spoglądając na mnie, jakby było Ci przykro. – Muszę zacząć coś robić. Nie zostawiam cię…
- Nie? – wydobyłam z siebie patrząc na Ciebie z łzami w oczach. Nie wiedziałam co masz na myśli. Jak sobie to wszystko wyobrażałeś. Związek na odległość? Będziesz dzwonił, pisał? Przyjeżdżał raz na miesiąc…?
- Masz wybór Marie – podszedłeś do mnie i ująłeś moją twarz w dłonie.
- Już dawno wybrałam Ciebie – szepnęłam, a po policzku spłynęła mi łza. Starłeś ją szybko i ucałowałeś moje usta.
- Więc po prostu jedź ze mną.
Miałam znowu porzucić swoje życie? Tak, to był mój wybór. Mogłam pozostać w Berlinie, zupełnie sama, zdana na siebie. Bez mężczyzny, którego kocham nad życie. Właśnie… Kocham go nad życie. Więc nie ma w ogóle innej drogi. Jest tylko jedna. Rzucę każde życie, żeby tylko być przy Nim. Zacznę wszystko od nowa nawet jeszcze milion kolejnych razy jeśli będzie tego potrzebował. Bo przecież nic innego mi nie pozostało. On jest moim szczęściem i moim cudem. Jeśli możemy być szczęśliwi w Berlinie, możemy być także w innym kraju, na innym kontynencie.
On przecież nie chciał mnie zostawiać. Od początku w swoich planach brał pod uwagę także mnie. Również nie wyobrażał sobie beze mnie życia. Nie chciałam już wiedzieć, czy wyjechałby, gdybym nie chciała mu towarzyszyć. To nie było już istotne…


20 grudnia 2014r.
Los Angeles

- Zawsze chciałem tu być – wyznałeś leżąc z głową na moich kolanach. Odkąd zjawiliśmy się w Los Angeles zauważyłam, że się zmieniłeś. Niewiele. Tylko odrobinę. Stałeś się spokojniejszy. Może nawet jeszcze bardziej szczęśliwszy niż wcześniej o ile to było możliwe. – Kocham cię – powiedziałeś cicho i przytuliłeś się do mojego brzucha.
- Wiesz już, prawda? – szepnęłam uśmiechając się delikatnie.
- Jasne, że wiem – zaśmiałeś się spoglądając na mnie. Twoje oczy błyszczały. – I cieszę się. Tak bardzo się cieszę – podniosłeś się, aby złożyć kilka słodkich pocałunków na moich ustach. – Chcę, żeby to był chłopiec.
- Ja też – pogładziłam dłonią czule Twój policzek.
Bardzo chciałam. I chciałam, żeby był tak wspaniały jak Ty.  
Udowodniłeś mi, że zawsze mamy jakiś wybór. Nauczyłeś mnie walczyć o siebie i swoje szczęście. Pomogłeś wydostać się z pułapki życia, w której sama się uwięziłam.
Jesteś moim supermanem.
Dlatego tamten pijany mężczyzna nie był moim koszmarem. Prawdopodobnie był najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się w tamtym momencie przytrafić w życiu. Gdyby nie on, nie spotkałabym Ciebie. Być może dalej tkwiłabym w martwym punkcie… Bo choć wyrwałam się z jednego, to nie był jeszcze żaden ruch. To jak wygrzebanie się z jednego bagna i wpakowanie się w drugie. Teraz to wiem, rozumiem. Trochę mi to zajęło co prawda… Ale liczą się efekty, liczy się teraźniejszość.
A teraźniejszość ewidentnie wskazuje na to, że jestem najszczęśliwszą kobietą na tej planecie. Mam kochającego męża i spodziewam się dziecka. I wbrew pozorom to nie koniec naszej historii. To dopiero jej początek. Wydawać by się mogło, że wszystko co dobre już mi się przytrafiło, ale ja wierzę, że jeszcze wiele przede mną.

Marietta.

PS Tom wybrał imię dla naszego synka, oczywiście zgodziłam się na nie bez wahania. Nie mogę się doczekać… Obydwoje nie możemy się doczekać, kiedy mały Billy będzie z nami. 

Od autora:
Moi drodzy nie będzie kolejnej części tej historii! Jest to opowiadanie jednoczęściowe i nie ma ciągu dalszego. Początkowo to co widzicie powyżej miało być podzielone na 3 odcinki, ale zdecydowałam się opublikować wszystko od razu. Tak więc przykro mi, ale to KONIEC historii Marietty i Toma. A przynajmniej pisanej przeze mnie :) Teraz ewentualnie mogę wymyślić coś nowego. Pozdrawiam! ;*

11 komentarzy:

  1. No o to tego. Cholera, Bohater. Dobre, dobre :D trochę dramatyczne, ale dobre! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja Cię uwielbiam :). Każde twoje opowiadanie jest genialne... Wiem że dopiero jest to 1 częśc ale strasznie fajne, i ten bohater ale nadal niewiem czy to Tom czy Bill :P. Czekam na nexta Caroline

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomnij mi, jak opublikujesz ostatni, że komentarz mam na pulpicie. Wtedy go wkleję.

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałaś rację, że początek jest ciężki. Najbardziej nie podobało mi się, jak ją nazwałaś. Serioooo. Dobrze że nie Monika wgl. Ale Marietta? Marita to jeszcze, ale ok, niech ci będzie i Marietta.
    Czytam wszystko, co twoje, a tego byłam wyjątkowo ciekawa, nawet nie ze względu na drugą w nocy, ale na to jak o tym pisałaś. A przy okazji wolę ci się nie narażać, bo jesteś zła… xD
    Byłaś! :D
    No nieważne. Liczyłam przez chwilę na to, że Bill jest gdzieś na odwyku, ale szybko pozbawiłas mnie marzeń. Wgl potem już ciągle miałam łzy w oczach… Widzisz, co zrobiłaś?!
    No nieważne. Bo co tu dużo mówić. Podoba mi się. Bardzo mi się podoba. Pisz więcej jednoczęściówek. Taka długość jest idealna.
    No to tyle. To chyba twoje najbardziej udane dziecko :D
    ;*



    No, pierwsza przeczytałam! xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku. Nie wierzę w to co czytam. Kobieto ale cię wena wzięła :)
    To jest dobre. Za dobre.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ostatnie zdanie zrobiły na mnie takie wrażenie, że aż mi łezki poleciały. Naprawdę cudownie to wszystko napisałaś ;*
    Zazdroszczę Ci takiego stylu pisania no XD
    Będzie kolejna część prawda? Bo ja bym chciała przeczytać co jeszcze ich spotka :-) Czekam i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Matko Bosko Częstochosko!
    Początek był cięzki nieco do czytania, nie że napisany ciężko tylko sama nie wiem, może chodziło o sens, treść?
    Ale to było takie... no kurde, w życiu bym na coś takiego chyba nie wpadła! Nie jestem jakimś wybitnym czytelnikiem, więc nie wszystko zrozumiałam, ale podoba mi się, ostro mi się podoba.
    Wiesz co mnie cieszy? U ciebie w opowiadaniach Tom jest zawsze idealny, taki jakim każda z nas by go sobie wymarzyła. To jest właśnie ekstra, bo po to są opowiadania, żeby cieszyć nas ludźmi, którzy może gdzieś tam istnieją, żeby pokazać, że nie jest tak, że nie ma miłości, prawdziwej miłości na świecie.
    Wątek ćpania i wypadku Billa, no i psa wchodzącego do jego pokoju - bezcennie wzruszający... Łezka poleciała, muszę to przyznać.
    Ale naprawdę, ta przemiana jest tak epicko pokazana, no nie znajduję w moim słowniku słowa które lepiej by to oddało, jak się czyta, to po prostu z jednej emocji w drugą.
    Masakra. Pozytywna mega zarąbista masakra.
    Zakończenie - poezja. Po prostu szczęśliwe zakończenie, nic dodac nic ująć. Ale sama napisałaś, że ich historia jeszcze się nie kończy!
    Jak to Evie P. napisała: "Zazdroszczę ci stylu pisania"
    Też się pod tym podpisuję. No i pomysłów również zazdroszczę ;*
    A teraz kończę, pozdrawiam i dołączam się do próśb o następną część!!!
    Pozdrówka ;**

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale, że na pewno nie napiszesz czegoś jeszcze? Przecież.. no, weź!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż. Pozostało mi tylko przeczytać jeszcze raz. I kolejny. I znów. Ale nadal oczekuję Vegas, może to poskleja moje zranione serduszko <3

      Usuń