sobota, 17 października 2015

„Kiedy nie pozostanie już nic”


Niezliczona jest ilość pytań, na które nie znamy odpowiedzi. Rodzimy się, by być skazanym na życie, co do którego nie możemy mieć żadnej pewności. Nikt nie wpisuje w naszą świadomość informacji, dotyczących tego, co najbardziej nas nurtuje. Od zawsze towarzyszy nam jeden wyraz. Powtarzający się nieustannie. Odbijający się od ścianek naszej czaszki. Miotający się w naszym umyśle. Czasami wypowiadany na głos, zawiera w sobie więcej bólu i emocji, niż tysiąc innych słów, zebranych razem, tworzących sensowne zdania.
Dlaczego?
Nigdy wcześniej to słowo nie brzmiało w moich ustach bardziej żałośnie. Nigdy wcześniej nie rozdzierało z taką siłą mojej duszy. Towarzyszący temu ból, paraliżował ciało i umysł. I nikt nie był w stanie odpowiedzieć mi, dlaczego…
            Dlaczego, po tym wszystkim, ktoś lub coś, jakkolwiek nazwać śmierć, mi Cię odebrało? Dlaczego los ofiarował mi taką ilość szczęścia, by potem z największą brutalnością mi to wyrwać z rąk? Dlaczego musiałam bezradnie patrzeć, jak osoba, w której pokładałam wszystkie swoje nadzieje, darzyłam całą swoją miłością, umiera? Dlaczego, dlaczego, dlaczego… Dlaczego, nikt nie jest w stanie mi tego racjonalnie wytłumaczyć. Zagłuszyć wciąż kotłujących się w mojej głowie myśli?
            Patrzyłam w Twoje oczy, gdy zanikał w nich blask. Patrzyłam w nie, gdy uchodziło z Ciebie życie. Dostrzegałam w nich każdą naszą wspólnie spędzoną chwilę. I byłam przekonana, że już nie może być gorzej. Że to właśnie te uczucia będą najstraszliwszymi w moim całym życiu. Nie mogłam mylić się bardziej. Jeśli ktokolwiek myśli, że najgorszą rzeczą, która może go spotkać, to bezradne patrzenie na śmierć ukochanego człowieka, niech poczeka. Niech poczeka na moment, w którym Jego już nie będzie. Na pierwszą sekundę, w której świadomość zderzy się z rzeczywistością. Żadną skalą nie będziesz w stanie zmierzyć siły tego zderzenia. A Twój umysł nie będzie potrafił zrozumieć. Bo, jak można zrozumieć… Jak pogodzić się z tym, że już nigdy więcej Cię nie zobaczę? Że nigdy więcej nie będziesz dla mnie bardziej fizyczny, niż byłeś w ostatnich chwilach swojej egzystencji..?
            Twój zapach, ciepło Twojej skóry, Twój głos, Twój dotyk… Cały Ty, z chwili na chwilę, pozostaniesz jedynie nienamacalnym wspomnieniem. Prochem rozrzuconym na wietrze. A ja będę żyła w strachu. Przerażenie będzie mnie budziło i usypiało, każdego kolejnego dnia. Będę bała się, że zapomnę. Zapomnę, jak brzmiał Twój szept, jak smakowały Twoje usta, jak czuły był Twój dotyk. Zapomnę i w żaden sposób nie będę mogła już nigdy tego odtworzyć na nowo. Stracę ostatnie, co mi po Tobie pozostało, wspomnienia.  Pozostanie sam ból i niekończący się żal.
            Pamiętam dzień, w którym przyszedłeś do mnie, by powiedzieć mi, że musisz odejść, choć wcale tego nie chcesz. Twój wyraz twarzy mówił wszystko. Od zawsze potrafiłam czytać z Ciebie, jak z otwartej księgi i wtedy, po raz pierwszy, nie chciałam posiadać tej umiejętności. I choć mówiłeś, że nie ma już nadziei, ja wierzyłam. Do samego końca wierzyłam, że wydarzy się cud. Modliłam się do Boga, błagałam, by mi Ciebie nie odbierał. Dlaczego mnie nie posłuchał?
            Byliśmy sobie przeznaczeni. Zostałeś zapisany na karcie mojego życia, nim jeszcze się spotkaliśmy. Dwie bratnie dusze, uzupełniające się wzajemnie. Zupełnie, jakby ktoś przekroił na pół, cholerne jabłko. Tak bardzo perfekcyjni. Tak bardzo sobie oddani. Szalenie zakochani, szczęśliwi, pełni nadziei. Tworzyliśmy razem coś wspaniałego, niezwykłego. To nie zdarza się codziennie. Byłeś moim największym  prezentem od losu. Darem od Boga… Moja wdzięczność nie miała końca. Naprawdę byłam wdzięczna. Pamiętałam  każdego dnia, jak wiele to dla mnie znaczy. Nigdy nie zapominałam, że mam  za co dziękować. A mimo to… straciłam wszystko. Tak po prostu…
            Jestem rozdarta. Rozgoryczenie skłania mnie do myśli, że chciałabym móc nigdy Cię nie odnaleźć w swoim życiu. Byś Ty, nigdy, nie odnalazł mnie. To egoistyczna próba uchronienia się przed cierpieniem. Natomiast miłość do Ciebie… ona zawzięcie przypomina mi o naszych najpiękniejszych chwilach. O szczęściu, jakie mi dawałeś swoją osobą. I za nic w świecie nie chciałabym z tego rezygnować.
            Bałeś się. Nie chciałeś odchodzić, nie wiedząc, dokąd trafisz. Nie wierzyłeś nigdy w istnienie Boga. Nie odczuwałeś strachu przed śmiercią, dopóki nie dotarło do Ciebie, że naprawdę w nic nie wierzysz, że naprawdę nie czeka na Ciebie żadna nadzieja. Przeraziła Cię perspektywa nicości. Nagle miało Cię nie być… Miałeś przestać istnieć i nie trafić już nigdzie… A ja czuwając przy Tobie, bałam się tego razem z Tobą. Choć wiedziałam, że po śmierci coś zawsze na nas czeka… ufałam, że na Ciebie również. Mimo to, strach nie ustępował… Bo przecież, ile razy nasze nadzieje rozpryskiwały się w powietrzu, niczym mydlane bańki…? Nie potrafiłam Cię w tym wesprzeć.
            Na Boga… umierałeś, odchodziłeś na zawsze… Jak mogłabym być w takich chwilach silna, na tyle silna, by dać Ci wystarczające oparcie. Nie mogę tego znieść, nie potrafię poradzić sobie z istnieniem śmierci. Nie jestem w stanie pogodzić się z Twoim odejściem… Jestem  bezsilna… Jak wtedy, gdy powiedziałeś mi, że zostało nam tylko kilka tygodni. Kilka tygodni! Powiedz mi… czym jest ten czas w odniesieniu do reszty mojego życia… życia bez Ciebie..?
            Obiecywałeś, że zawsze będziesz przy mnie, że zawsze będziesz mnie chronił i kochał. Dlaczego nie mogłeś dotrzymać słowa…? O mój Boże, dlaczego jakakolwiek siła pozwoliła Ciebie mi odebrać…
            Tęskniłam kiedy wyjeżdżałeś czasem na kilka tygodni, miesięcy… Tęskniłam szalenie mimo tego, że godzinami rozmawialiśmy przez telefon, widzieliśmy się na Skype… Tęskniłam choć każdego wieczoru mogłam słyszeć od Ciebie, jak bardzo mnie kochasz… tęskniłam choć wiedziałam, że już niedługo znowu się zobaczymy. Znowu poczuję Twój zapach, dotknę Twoich ust, utonę w Twoich ramionach. A teraz…. Teraz… Nagle nie mam tych wszystkich możliwości. Nie zadzwonisz, nie usłyszę Twojego głosu, nie zobaczę Twojej idealnej twarzy… Wiem… Wiem, że już nigdy do mnie nie wrócisz.
            Miejsce obok mnie jest puste. Pościel po Twojej stronie łóżka chłodna… Nikt nie śpiewa pod prysznicem, nikt nie hałasuje rano w kuchni, nikt nie potyka się o moje buty w przedpokoju… Noce i dni stały się zimne, niechciane przeze mnie. Marzę, by żaden kolejny dzień i żadna kolejna noc, nie nadchodziła już nigdy. Tak jak Ty nigdy więcej nie otulisz mnie do snu, jak nigdy więcej nie uciszysz kołaczącego w piersi serca, w trakcie nocnego koszmaru, tak jak nigdy nie obudzisz mnie czułym pocałunkiem i nie będziesz krzyczał od samego progu, że wróciłeś do domu…
            Cały czas siedzę wpatrując się zawzięcie w drzwi, które nigdy się nie otwierają. W których nigdy nie mogę ujrzeć Ciebie. Patrzę i nie widzę. Czekam… Czekam, choć nie mam już na kogo. I za każdym  razem, uderza mnie rzeczywistość. Nokautuje jednym ruchem. Upadam… upadam  i nie mogę się podnieść. Potrzebuję Twojego ramienia… dłoni, którą do mnie wyciągniesz, by mi pomóc. Nie mam siły zrobić tego sama. Nie potrafię wykrzesać w sobie już nawet odrobiny nadziei na to, że cokolwiek ma jeszcze jakiś sens… Ty nim byłeś. Byłeś moim sensem. Jesteś nim…
Gdybyś tu mógł być jeszcze na chwilę… Gdybyś zobaczył, jak się rozpadam, potrząsnąłbyś mną mocno, okazał swoją złość. Bo przecież nie wolno mi się poddawać. Nie wolno mi się poddawać… Masz walczyć, mówiłeś. Walczyć o siebie, o swoje marzenia. Walczyć, nawet, gdy mnie już nie będzie. Chciałabym móc teraz przywalić Ci za te słowa… Całkowicie nie miałeś pojęcia, o czym mówisz. Nie masz pojęcia…
Ciebie już nie ma. Utraciłam Cię na zawsze… Pozostało mi jedynie gnębiące uczucie, że już nigdy nie zobaczę ukochanej osoby. Świadomość, że odszedłeś zabierając ze sobą moje serce. Część mojej duszy. Zostało mnie tak niewiele. I tak niewiele mnie musi dalej iść przez życie…
Jakie są szanse na przetrwanie, kiedy nie pozostaje już nic..? Kiedy umiera nawet nadzieja… Mawiają, że właśnie ona umiera, jako ostatnia. A co z miłością? Dlaczego miłość we mnie, do Ciebie, wciąż żyje? Czy może być coś gorszego od kochania bez grama nadziei..? Być może tylko dzięki uczuciom do Ciebie, potrafię jeszcze złapać oddech. Być może, dlatego jeszcze potrafię podnieść się z łóżka. Karmiąc się każdego dnia, wspomnieniami… Przeszłością, która pożera moją przyszłość.
Bo ta prawdziwa, jedyna miłość zdarza się tylko raz. Nie ma dwóch przeznaczeń, kolejnych szans. Każde następne uczucie jest tylko wypełnieniem, pozostałej pustki. To trochę, jak sprężone powietrze w pojemniku. Coś w nim się znajduje, ale nie możesz tego dotknąć. W ten sposób, może  ktoś jeszcze kiedyś, stanie na Twoim miejscu, u mojego boku. Może dla niego będę wszystkim, tak jak Ty jesteś dla mnie. A on będzie moim sprężonym powietrzem… atrapą miłości, wypełniającą moje puste serce.

Kiedy nie pozostaje już nic, zamykam oczy, by móc zobaczyć Cię jeszcze przez chwilę, nim znikniesz na wieczność…